ojciec-goriot 7, Lektura

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
HONORÈ DE BALZAC
 
Ojciec Goriot
ł.  
Pani Vauquer, z domu de Conflans, jest to kobieta w podeszłym wieku, posiadająca od lat
Karczma
czterdziestu mieszczańską gospodę, położoną przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, między
dzielnicą łacińską a przedmieściem Saint-Marceau. Gospoda ta, znana pod nazwą Domu
Vauquer, daje schronienie tak mężczyznom jak i kobietom, tak młodzieży, jak starcom;
pomimo to obmowa nie tknęła nigdy obyczajów tego szanownego zakładu. Trzeba wszakże
i to dodać, że od trzydziestu lat nie widziano w nim prawie wcale młodych osób; zabłąkał
się tam chyba taki nieborak, któremu rodzina przysyłała utrzymanie bardzo szczupłe.
Jednakże w roku , to jest w chwili rozpoczęcia się naszego dramatu, mieszkała tam
jedna uboga dziewczyna.
Musimy posługiwać się tu wyrazem dramat, jakkolwiek w tych czasach opłakanej
literatury stracił on wiele ze swej wziętości, z powodu że go nadużywano i naciągano
wedle potrzeby; posługujemy się nim nie dlatego, by powieść ta miała być dramatyczną,
w całym znaczeniu tego słowa, ale dlatego, że fakt spełniony wyciśnie może kilka łez
itr ro
i
etr
. Czy go ktokolwiek pojmie poza obrębem Paryża? pozwalamy sobie
wątpić. Szczegóły tej sceny tak są pełne spostrzeżeń i barw miejscowych, że można je
dobrze zrozumieć tylko pomiędzy wzgórzami Montmartre, a wyniosłością Montrouge,
w tej sławnej dolinie wiecznie osypujących się tynków i rynsztoków czarnych od błota;
w dolinie cierpień prawdziwych i radości często zwodniczych; w dolinie, gdzie się wszyst-
ko tak straszliwie kotłuje, że chyba nadzwyczajny wypadek może wywrzeć nieco silniejsze
wrażenie. Wszakże i tutaj zdarzają się od czasu do czasu boleści wielkie i uroczyste, bo
się na nie składa ogrom występku i cnoty; na ich widok egoizm nawet zatrzymuje się
wzruszony; ale to chwilowe wrażenie przypomina smaczny owoc pochłonięty z chciwo-
ścią. Rydwan cywilizacji, na kształt wozu bożyszcza Jaggernaty, opóźnia się wprawdzie,
spotkawszy na swej drodze serce oporne, co się nie daje zgnieść tak łatwo jak inne; ale
zmiażdżywszy je po chwili, posuwa się dalej w swym tryumfalnym pochodzie. Tak samo
postąpicie wy, co wziąwszy w białe ręce książkę, pogrążycie się w miękkim fotelu, mó-
wiąc sobie: może też mnie zabawi. Przeczytawszy o tajemnych nieszczęściach ojca Goriot,
zjecie obiad z apetytem, składając swą nieczułość na karb autora, zarzucając mu przesa-
dę, obwiniając o zbytek poezji. Ach! wierzcie mi, ten dramat nie jest ani wymysłem, ani
romansem.
i tre
, jest on tak prawdziwy, że każdy znajdzie w sobie, może nawet
w swym sercu, te same czynniki, z których on się składa.
Dom, w którym się mieści gospoda mieszczańska, należy do pani Vauquer i znajduje
się przy końcu ulicy Neuve-Sainte-Geneviève w tym miejscu właśnie, gdzie grunt zniżają-
cy się ku ulicy Arbalete tworzy tak raptowną pochyłość, że konie rzadko wjeżdżają na nią.
Okoliczność ta przyczynia się do ciszy panującej wśród ulic ściśniętych pomiędzy murami
Val-de-Grace i Panteonu. Oba te gmachy nadają odrębny charakter atmosferze, powle-
kając ją żółtawym kolorytem, na którym jakoś posępnie ich cień się zarysowuje. Bruk
tam suchy, rynsztoki bez błota i wody, trawa porasta wzdłuż murów. Najswobodniej-
szy człowiek musi tam ulec smutkowi ogarniającemu wszystkich przechodniów; turkot
powozu — to rzadki wypadek, domy ponure, ściany przypominają więzienie. Zbłąkany
Paryżanin ujrzałby tam same gospody mieszczańskie lub zakłady; ujrzałby nędzę lub znie-
chęcenie, dogorywającą starość lub wesołą młodzież zmuszoną do pracy. Żadna z dzielnic
Paryża nie jest okropniejsza, ani mniej znana. Mianowicie ulica Neuve-Sainte-Geneviève
niby rama brązowa, jedynie stosowna do naszego opowiadania, przed zaczęciem które-
go trzeba, o ile możności, nastroić umysł do barw ciemnych, do myśli poważnych; tak
wędrowiec zstępujący do katakumb, za każdym stopniem prowadzącym w głąb, coraz
mniej widzi światła dziennego, coraz niewyraźniej słyszy śpiew przewodnika. Prawdziwe
porównanie! Któż bowiem powie, co przedstawia straszliwszy obraz: czy serca wyschłe,
czy czaszki próżne?
Front gospody zwrócony jest na ogródek; w skutek czego dom przytyka pod ką-
tem prostym do ulicy Neuve-Sainte-Geneviève miejscu najbardziej zagłębionym, gdzie
ją przerzyna inna ulica. Wzdłuż całego ontu, pomiędzy domem a ogrodem, znajduje się
na sążeń szeroka przestrzeń wybrukowana okrągłymi kamieniami, a dalej aleja wysypana
piaskiem i otoczona wazonami z białego i niebieskiego fajansu, w których rosną krzewy
geranium, oleandry i granaty. Furtka, prowadząca w głąb tej alei, ma nad sobą deskę
z nadpisem:
o er
, a poniżej:
Goo ci oojej i ic
. Przez kratę znaj-
dującą się we drzwiach opatrzonych donośnym dzwonkiem, widać niszę wymalowaną na
przeciwległym murze, wznoszącym się przy końcu wyżej wzmiankowanego bruku. Ar-
tysta tej dzielnicy nadał niszy kolor zielonego marmuru, udając zagłębienie, pod którym
umieszczono statuę przedstawiającą Kupidyna. Patrząc na obłupany lakier, co go pokry-
wa, amatorowie symbolów ujrzeliby w nim może mit miłości paryskiej, która się leczy
o kilka kroków dalej. Na podstawie napis wpół zatarty przypomina epokę, do której się
ta ozdoba odnosi, świadcząc o zapale dla Woltera, który powrócił do Paryża roku :
Ktokolwiek jesteś, oto obraz tego,
Kto jest twym mistrzem, był nim, albo będzie.
Gdy noc nadchodzi, drzwi z kratą ustępują miejsca innym, całym drzwiom. Ogródek
tak szeroki jak ont domu, otoczony od strony ulicy murem, przytyka drugim bokiem
do ściany sąsiedniego domu, na którym zwiesza się okrywająca go szczelnie zasłona blusz-
czu. Widok ten sprawia w Paryżu malownicze wrażenie i przyciąga oczy przechodniów.
Mur okalający ogródek osłonięty jest szpalerem i winną latoroślą, której owoce nędzne
i zapylone bywają przedmiotem corocznej troski pani Vauquer i rozmów jej z mieszkań-
cami domu. Po obu stronach, wzdłuż muru, ciągnie się wąska dróżka prowadząca pod
cień lip, które pani Vauquer, chociaż z domu de Conflans, nazywa uporczywie
tiei
e
, pomimo gramatycznych uwag swych stołowników. Pomiędzy dwiema równoległymi
alejami znajduje się przestrzeń kwadratowa zasadzona karczochami, otoczona drzewa-
mi owocowymi karłowatego gatunku i objęta wkoło szczawiem, sałatą i pietruszką. Pod
lipami umieszczono okrągły stół zielony, otoczony ławeczkami. W dni świąteczne przy-
chodzą tu bogatsi goście, którym środki pozwalają zapłacić za filiżankę kawy i popijają
ją z wolna, przy upale dochodzącym do tak wysokiego stopnia, że kurczęta mogłyby się
wykluć z jaj, gdyby je umieszczono w podobnej temperaturze.
Trzypiętrowa facjata domu, nad którą wznoszą się jeszcze poddasza, zbudowana jest
z piaskowca i pomalowana na kolor żółty, który wszystkim prawie domom paryskim
nadaje jakiś nieszlachetny charakter. Na każdym piętrze znajduje się po pięć okien o ma-
łych szybkach; żaluzje w oknach podniesione tak nierówno, że przecznice ich zdają się
kłócić między sobą. Boczna ściana domu mieści dwa okna w rząd; na parterze mają one
zamiast ozdób żelaznych sztaby wyrabiane w kratkę. Poza domem znajduje się podwó-
rze, szerokie blisko na dwadzieścia stóp, gdzie trzoda chlewna żyje w najlepszej zgodzie
z kurami i królikami; w głębi widać drwalnię. Między tą drwalnią a oknem kuchennym
przytwierdzono szafę spiżarnianą, pod którą znajduje się ściek brudnej wody. Z podwórza
na ulicę prowadzą wąskie drzwiczki, przez które kucharka wyrzuca wszystkie nieczystości,
polewając następnie kałużę czystą wodą dla uniknięcia zarazy.
Parter, przeznaczony na mieszczańską gospodę, składa się z pokoju o szklanych drzwiach
i dwóch oknach wychodzących na ulicę. Ten salon łączy się z jadalnym pokojem oddzie-
lonym od kuchni sionką, w której znajdują się schody drewniane malowane i woskowane.
Trudno znaleźć coś bardziej smutnego jak ten salon, którego całe umeblowanie stanowią
fotele i krzesła, obite włosianą materią w pasy błyszczące i matowe. Pośrodku stoi stół
  
Ojciec Goriot

okrągły z marmuru Sainte-Anne, na którym postawiono dla ozdoby bardzo dzisiaj rozpo-
wszechniony serwis biały porcelanowy, o złotych paskach w połowie już pozacieranych.
Podłoga w tym pokoju dosyć nędzna, ściany obwiedzione u dołu szeroką lamperią, wy-
żej zaś wyklejone lakierowanym papierem, przedstawiającym główne sceny z Telemaka,
w których klasyczne osoby dla odróżnienia odmalowano żywszymi barwami. Przestrzeń
między dwoma oknami o żelaznych sztabach, przedstawia mieszkańcom gospody obraz
uczty, którą Kalipso wydała na cześć syna Ulissesowego. Lat czterdzieści minęło od dnia,
w którym powyższe malowidło ukazało się w salonie pani Vauquer, a jeszcze do tej po-
ry nie przestaje ono pobudzać do żartów młodszych stołowników, którym się zdaje, że
się wzniosą ponad swoje smutne położenie, drwiąc ze skromnego obiadu, na jaki nędza
ich skazuje. Kominek ozdobiony pośrodku szkaradnym zegarem z sinawego marmuru,
a po bokach dwoma wazonami sztucznych kwiatów, co dawne czasy zdają się pamiętać.
Ognisko kominka, zawsze czysto umiecione, zdaje się mówić, że ogień bywa tu rzadkim
gościem. Pierwszy ten pokój przejęty jest wonią, nie mającą w mowie ludzkiej odpo-
wiedniego określenia; najwłaściwiej byłoby nazwać ją
oi oo
. Czuć w niej zaduch,
stęchliznę, pleśń; wieje z niej chłód, wilgoć utrudniająca oddech i przejmująca odzienie;
unosi się zmieszany zapach różnych potraw, a wszystko razem przypomina izbę czelad-
ną, kredens, szpital. Może by się to dało jaśniej wyrazić, gdyby był sposób zanalizować
pierwiastki ulatniające się z atmosfery
i eeri
, otaczającej każdego mieszkańca tego
domu. A jednak, pomimo tych wszystkich obrzydliwości, salon opisany, w porównaniu
z sąsiednim pokojem, wydaje się woniejący i wykwintny jak buduar. Ściany drugiego
pokoju, od góry do dołu wykładane drzewem, były niegdyś kolorowe, ale dziś widać
tylko jakieś tło nieokreślone, na którym pokład brudu zarysował się w dziwaczne wzo-
ry. Do ścian poprzybijano półki pokryte jakąś lgnącą warstwą, a na nich stoją zapylone
i powyszczerbiane karafki, wraz z podstawkami metalowymi, wyrabianymi w deseń na-
śladujący morę, obok zaś piętrzą się stosy talerzy porcelanowych z niebieską obwódką,
z turnejskiej fabryki. W kącie stoi pudełko z numerowanymi przegródkami, służące za
ogólny skład serwet poplamionych i zalanych winem. Spotkasz tutaj ten rodzaj sprzętów,
co najlepiej opiera się niszczącej sile czasu i, zewsząd już wygnany, sprawia takie wraże-
nie, jak szczątki społeczeństwa w szpitalu chorób nieuleczonych. Zobaczysz tu barometr
z kapucynem zapowiadającym deszcz, wstrętne malowidła odbierające apetyt, w ramach
lakierowanych ze złotymi brzeżkami, zegar ścienny z szyldkretu wykładanego miedzią,
zielony piec, kinkiety Arganda, w których oliwa zgęstniała od kurzu, długi stół pokryty
ceratą, dosyć zatłuszczoną, by krotochwilny stołownik mógł wypisać na niej swe imię,
posługując się palcem w braku rylca; dalej krzesła kulawe, nędzne słomianki, przeno-
śne piecyki zużyte, popsute, z połamanymi zawiasami i przepalonym drzewem. Chcąc
wyrazić jak dalece wszystkie te meble są stare, popękane, struchlałe, drżące, stoczone,
połamane, wykrzywione, roztrzęsione, dogorywające, potrzeba by długiego opisu, przez
co opóźniłby się wątek powieści, a tego nigdy by mi nie darowali niecierpliwi czytelnicy.
Czerwona podłoga pełna jest zagłębień, powstałych w skutek niejednokrotnego malowa-
nia i szorowania. Jednym słowem, panuje tu nędza pozbawiona strony poetycznej, nędza
ukrywana, oszczędzająca się, wyszarzana, nie zwalana wprawdzie błotem, ale już mocno
poplamiona, nie mająca jeszcze dziur i łachmanów, ale za chwilę gotowa ulec zgniliźnie.
Około siódmej z rana, do znajomego nam pokoju wbiega kot pani Vauquer, poprze-
dzając swą właścicielkę, wskakuje na półki i wącha garnuszki z mlekiem pokryte talerza-
mi, pomrukując przy tym głośno. Po chwili zjawia się wdowa, przystrojona w tiulowy
czepek, spod którego zwiesza się fałszywy warkocz źle przytwierdzony, i posuwa się, wlo-
kąc za sobą powykrzywiane pantofle. Twarz jej stara, jakby obrzękła, z nosem zakrzywio-
nym na kształt papuziego dzioba; ręce pulchne, cała osoba utuczona jak szczur kościelny,
o nadzwyczaj pełnych kształtach; wszystko harmonizuje jak najlepiej z tym salonem,
do którego wszystkimi szparami, zdaje się wciskać nieszczęście, gdzie z kątów wygląda
zaczajona spekulacja, gdzie powietrze duszne i odrażające nie sprawia jednak wstrętu pa-
ni Vauquer. Oblicze jej, świeże jak pierwszy przymrozek jesienny, oczy otoczone siecią
zmarszczek, których wyraz słodki jak uśmiech tancerki, może w jednej chwili zmienić
się w pochmurne spojrzenie rachmistrza; cała wreszcie jej osoba wyjaśnia lepiej gospo-
dę, która, ze swej strony, stanowi niby jednolitą całość z jej osobą. Gdzie jest więzienie,
  
Ojciec Goriot

tam musi być i dozorca, jednego nie można sobie przedstawić bez drugiego. Chorobliwa
otyłość tej małej kobiety jest skutkiem życia, jakie prowadzi, tak jak tyfus jest wynikiem
szpitalnych wyziewów. Spod starej, przerabianej sukni wymyka się podołek wełnianej
spódnicy, świecący kłakami wypadającej waty. Ten widok przypomina nam salon, pokój
jadalny i ogródek, przeczuwamy kuchnię, odgadujemy, jacy mogą być mieszkańcy domu.
Widząc razem osobę i otoczenie, mamy dopiero obraz zupełny. Pani Vauquer ma lat oko-
ło pięćdziesięciu i wygląda jak wszystkie kobiety, które
o iec
w swym życiu.
Wzrok jej szklisty, a wyraz twarzy przypomina faktorkę, udającą gniew dla wyłudzenia
większej zapłaty, a po chwili gotową na wszystko, by tylko polepszyć swój los, gotową
wydać Grzegorza lub Pichegru, gdyby to było rzeczą jeszcze możliwą. To nie przeszkadza
jej być
rcie or oiet
, przynajmniej takie jest zdanie jej lokatorów, którzy uwa-
żają ją za biedną istotę, stękającą i kaszlącą wraz z nimi. Kto był pan Vauquer? Wdowa
nie lubi rozpowiadać o nieboszczyku. Jakim sposobem utracił mienie? W skutek nie-
szczęść, odpowiada kobieta. Wyznaje jednak, że się z nią niedobrze obchodził, a zostawił
jej tylko dwoje oczu potrzebnych do płaczu, dom, w którym mieszka, i przekonanie, że
żadne nieszczęście nie zasługuje na jej współczucie, bo sama przecierpiała wszystko, co
tylko przecierpieć można. Słysząc panią drepczącą po pokoju, kucharka, znana pod na-
zwą grubej Sylwii, pośpiesza podać śniadanie dla stałych mieszkańców gospody. Wszyscy
przychodzący stołownicy dostają tylko obiad, za co miesięcznie płacą trzydzieści anków.
W chwili, gdy się ta powieść zaczyna, stałych mieszkańców było tylko siedmiu. Na
pierwszym piętrze były dwa najlepsze apartamenty; pani Vauquer zajmowała mniejszy,
a drugi należał do pani Couture, wdowy po wojennym komisarzu rzeczypospolitej an-
cuskiej. Pani Couture utrzymywała przy sobie młodą osobę, niejaką Wiktorynę Taillefer,
której starała się zastąpić matkę. Dochód obu tych pań wynosił tysiąc osiemset anków.
Na drugim piętrze, jedno mieszkanie zajmował człowiek w podeszłym wieku, nazwiskiem
Poiret, drugie zaś pewien jegomość mogący mieć lat ze czterdzieści; nosił on ciemną pe-
rukę, czernił faworyty, uchodził za byłego kupca; znano go powszechnie pod imieniem
Vautrina. Trzecie piętro składało się z czterech pokoi; jeden z nich wynajmowała stara
panna, nazwiskiem Michonneau, drugi zajmował były fabrykant włoskiego makaronu,
włoskich ciastek i krochmalu, nazywany pospolicie ojcem Goriot. Dwa pozostałe pokoje
dawały schronienie różnym
reot to
, a najczęściej nieszczęśliwym studentom,
którzy na stół i kwaterę mogli wydać najwięcej czterdzieści pięć anków miesięcznie, to
jest właśnie tyle, ile płacili ojciec Goriot i panna Michonneau; ale pani Vauquer nie rada
była takim mieszkańcom, przyjmowała ich tylko w takim razie, gdy się nic lepszego nie
nastręczało: uważała, że studenci zjadają najwięcej chleba. Obecnie jeden z tych pokoi
należał do młodego człowieka spod Angoulême, który przyjechał do Paryża studiować
prawo. Liczne rodzeństwo studenta odmawiało sobie wielu wygód, byle zaoszczędzić sto
dwadzieścia anków, które stanowiły jego całoroczne utrzymanie.
Eugeniusz de Rastignac, tak się bowiem ów student nazywał, był z rzędu tych mło-
dych ludzi, których nieszczęście urabia do pracy, którzy pojmują od najmłodszych lat,
jak wielkie nadzieje rodzice w nich pokładają, marzą o świetnej przyszłości i, rachując
na potęgę nauki, starają się zastosować ją zawczasu do przyszłych potrzeb społeczeństwa,
z którego zamierzają wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści. Gdyby nie jego ciekawe
spostrzeżenia, gdyby nie ta zręczność, z jaką potrafił zająć pewne stanowisko w salonach
Paryża, powieść niniejsza byłaby pozbawiona tych barw prawdziwych, które zawdzięcza
przenikliwości jego umysłu i usilności, z jaką badał tajniki tego straszliwego położenia,
które najstaranniej osłaniali ci, co je wytworzyli i ci, co je znosili.
Ponad trzecim piętrem był strych do suszenia bielizny i dwa poddasza, gdzie sypiał
posługacz zwany Krzysztofem i gruba Sylwia, kucharka. Oprócz siedmiu stałych miesz-
kańców, pani Vauquer miewała rok rocznie ośmiu studentów z wydziału prawnego lub
medycznego i dwóch stołowników mieszkających w tej samej dzielnicy; ci wszyscy przy-
chodzili tylko na obiad. Do obiadu siadało osiemnaście osób, a w razie potrzeby i dwa-
dzieścia mogłoby się pomieścić w sali jadalnej; ale z rana tylko siedmiu stałych mieszkań-
ców schodziło się na śniadanie i wtedy można by pomyśleć, że to kółko rodzinne zasiada
przy stole. Wszyscy przychodzili w pantoflach i udzielali sobie wzajemnie różnych spo-
strzeżeń poufnych: zastanawiano się nad ubraniem i wyrazem twarzy obiadowych gości,
roztrząsano wypadki ubiegłego wieczoru, a każdy wyraz tchnął szczerością i zaufaniem.
  
Ojciec Goriot

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anio102.xlx.pl