ofensywa7, Ofensywa (magazyn społeczno-kulturalny)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
>>
D
rogi
C
zyTelniku
!
T
ak
żyjemy
<<
OFENSYWA
NUMER 1 (7)
Michał Domagalski
marzec 2008
Podejmę dobrą
Pracę
MŁODZI, ATRAKCYJNI, WYKSZTAŁCENIE WYŻSZE,
szukają sposobu na samodzielne życie. Znajomość ob
-
cych języków i kultur. Prawo jazdy kat. B, dyspozycyj
-
ność, elastyczność, ciekawość świata. Uregulowany
stosunek do służby wojskowej. Poglądy – sprecyzowa
-
ne. Gotowość do wyjazdów zagranicznych i poświęceń.
Nastawienie na rozwój osobisty. Życie prywatne odło
-
żone na później. Wymagania finansowe (z konieczności)
minimalne. Poziom frustracji – maksymalny.
To mógłby być nasz zbiorowy anons. W skrócie:
Po-
dejmę dobrą pracę,
jak ironicznie podsumował swoje do
-
świadczenia Michał Domagalski. W tym numerze OFEN
-
SYWY zastanawiamy się, jak realizują się perspektywy
naszego pokolenia. Reportaże Marcina Kowala, Rober
-
ta Fornala i Kingi Nieczai opowiadają o tym, co czeka
studenta, który próbuje zarabiać pieniądze w Polsce.
Jak się okazuje, ani życie pracownika fizycznego, ani
tak zwanego „umysłowego”, czyli akwizytora, ani tym
bardziej początkującego artysty nie jest łatwe. Nic więc
dziwnego, że – jak mówi Łukasz Bednara –
chcemy się
wyrwać
i wyjeżdżamy za granicę – jeśli nie na studia, to
do pracy.
Drogi nadziei
prowadzą najczęściej na wyspy,
gdzie byli już: Marcin Wysmulski, bohaterowie tekstu
Kamila Brajerskiego oraz połowa lubelskich studentów
z naczelną tego pisma włącznie. Całe szczęście dla pol
-
skiego przyrostu naturalnego część z nich stwierdza,
że
szkoda życia
i - na przekór wszystkiemu – wraca z
krainy eurofunta i zajmuje się tym, co kocha.
W tym numerze będzie dużo o pasji tworzenia. Miłośni
-
ków muzyki zainteresuje wywiad Anny Fit z załogą lubel
-
skiego sound systemu Love Sen – C Music. Dla zwolenni
-
ków sztuk plastycznych mamy wywiad Izabeli Kamińskiej
z Ireneuszem Wydrzyńskim - człowiekiem, który potrafi
zaczarować glinę oraz historię trzech drewnianych kolo
-
sów, których Karol Pomykała i inni studenci Wydziału Ar
-
tystycznego wyjęli prosto z wyobraźni Leśmiana podczas
pleneru rzeźbiarskiego na Roztoczu. Będzie również coś do
poczytania – publikujemy
Cycki
, opowiadanie Beaty Mróz
– Gajewskiej, nagrodzone w konkursie prozatorskim Koła
Edytorów KUL oraz
Mit karła
Sylwii Hejno. Nie zabraknie
też poezji; Leszek Onak proponuje tym razem twórczość
Tomasza Normana, który
dotąd nie publikował, bał się, teraz
chce
, efektem czego jest
Wyspa Wielkanocna
. Entuzjastom
nieco nowszych technologii polecam rzecz o ASCII – arcie,
czyli
Klawiaturą malowane
Karoliny Przesmyckiej.
Na zakończenie proponujemy
Babony i mężczyźnięta
,
tekst o współczesnym poplątaniu płci oraz felieton Łu
-
kasza Smutka. Numer zamkniemy uniwersalnie - rozwa
-
żaniami Olgi Jankowskiej o rozstaniu z ciałem, nazwa
-
nym optymistycznie
Etui na duszę
.
Jaka będzie ostateczna odpowiedź na nasz anons, to
się dopiero okaże. Jakieś PERSPEKTYWY przecież są,
chociaż … Ostatnio w ogólnopolskiej wyszukiwarce stu
-
diów podyplomowych wybrałam opcje: „Lublin” i „rozwój
osobisty”. Wynik – ZMIEŃ KRYTERIA WYSZUKWIANIA
– był chyba dość wymowny…
Kiedyś kolega powiedział mi, że Lublin
to dziura i ciężko tu znaleźć jakąkolwiek
sensowną pracę. Pomyślałem, że przesa
-
dza i że na pewno nie jest tak źle, a w każ
-
dym razie jakaś praca zawsze się znajdzie.
CV rozsyłać zacząłem na wiosnę, jeszcze
przed obroną magisterki i do dnia, w któ
-
rym piszę ten tekst, odbyłem serię rozmów
z potencjalnymi pracodawcami, a także
pracowałem tu i ówdzie. Ale po kolei.
gi dzień – on powie mi, co myśli o mnie, ja jemu
– czy odpowiada mi taka praca. Nie zadzwonił.
Nie zrażony niepowodzeniem w jednym banku,
poszedłem do innego, tym razem w tle była skarbon-
ka. Tutaj było już dużo ciekawiej – cały proces rekru-
tacji podzielony został bowiem na trzy etapy. Pierw-
szy obejmował rozmowę z kierowniczką działu oraz
– jako że praca polegała na telefonicznej obsłudze
klientów – sprawdzenie dykcji poprzez podsunię-
cie kandydatowi krótkiego tekstu do przeczytania.
Przeszedłem. Drugi etap zawierał test na inteligencję
oraz test matematyczny. Przeszedłem. Poległem na-
tomiast w rundzie finałowej; w tej były testy pamię-
ciowe (stosunkowo proste) oraz symulacja rozmowy
telefonicznej z klientem, którego należało przeprosić
za nienależyte wywiązanie się z umowy i zapropo-
nować rekompensatę w wysokości 400 zł. Klient,
niestety, żądał 1000 zł; nie dał się uspokoić i ostatecz-
nie „kłapnął” słuchawką. Pracy nie dostałem.
ną zostałem zaproszony do banku
z lwem w tle. Sympatyczny kierownik grupy kon-
sultantów, w skład której starałem się wejść, od-
był ze mną krótką pogawędkę, w trakcie której,
z uśmiechem przyklejonym do twarzy, opowie-
dział mi o banku, Marku Kondracie i charakte-
rze pracy. Kręcił wprawdzie nosem, że nie mia-
łem do tej pory nic wspólnego z bankowością,
ale ostatecznie umówiliśmy się na telefon na dru-
>>
Tak żyjemy
>>
Podejmę dobrą pracę
- Michał Domagalski
5
>>
My chcemy się wyrwać
- rozmowa
z Łukaszem Bednarą - Elżbieta Pyda
7
>>
Krótko mówiąc - szkoda życia
- Marcin Wysmulski
10
>>
Drogi nadziei
- Kamil Brajerski
1
>>
Francuski przekręt
- Marcin Kowal
18
>>
Życie w ogonie
- Robert Fornal
20
>>
Morze to ludzie
- Kinga Nieczaja
OFENSYWA
Studencki Dwumiesięcznik Społeczno-Kulturalny
Adres redakcji:
Studenckie Koło Medialne UMCS
Wydział Politologii UMCS
Pl. Litewski 3, 20-080 Lublin
e-mail: ofensywa@umcs.lublin.pl
Redaktor naczelna:
Elżbieta Pyda, tel. 506 101 603
Zastępca redaktor naczelnej:
Michał Domagalski
Sekretarz redakcji:
Karolina Ożdżyńska
Zespół redakcyjny:
Publicystyka: Karolina Przesmycka (kprzesmycka@o2.pl)
Literatura i teatr: Leszek Onak (jonwajn@poczta.onet.pl)
Plastyka: Jakub Jakubowski (drawer@poczta.onet.pl)
Aktualności: Elżbieta Pyda (elzbieta.pyda@gmail.com)
Współpraca:
Joanna Bukowska, Justyna Jakubowska, Arkadiusz Kulpa,
Dariusz Siemieński (ilustracje), I. Bannach, A. Fit,
M. Kowal, K. Nieczaja, S. Hejno, O. Jankowska, Ł. Smutek.
Łamanie i skład:
Jakub Jakubowski - www.3jstudio.pl
Opieka nad projektem:
red. Franciszek Piątkowski
Druk i oprawa:
"Rapida" s.c., 20-306 Lublin, ul. Firlejowska 32
Redakcja miesięcznika OFENSYWA nie ingeruje w poglądy autorów
i zastrzega sobie prawo do skracania tekstów
>>
Tak tworzymy
0
>>
Klawiaturą malowane
- Karolina Przesmycka
2
>>
Na początku było szkło
- rozmowa
z Ireneuszem Wydrzyńskim - Izabela Kamińska
4
>>
Cały ten LSM płynie...
- rozmowa z założycielem
Love Sen-C Music – Andrzejem Mazurkiem - Anna Fit
7
>>
Wyspa wielkanocna
- poezja Tomasza Normana
40
>>
Cycki
- Beata Mróz Gajewska
45
>>
Łąka Leśmiana
- Karol Pomykała
46
>>
Mit Karła
- Sylwia Hejno
>>
Tak myślimy
49
>>
Babony i mężczyźnięta
- Sylwia Hejno
51
>>
Alba Iulia w koronkach i tiulu
- Łukasz Smutek
>>
Tak kończymy
52
>>
Etui na duszę
- Olga Jankowska
OFENSYWA - marzec 2008
Nie ma jak w banku
Na
pierwszą rozmowę kwalifikacyj-
>>T
ak
żyjemy
T
ak
żyjemy
<<
Księgowy,
czy magazynier?
adresem zastałem opuszczony barak
zawalony wewnątrz złomem. Zadzwo-
niłem do faceta, który się ze mną kon-
taktował – okazało się, że podał mi zły
adres i mam iść do budynku obok (sic!).
W jeszcze nie urządzonym biurze zasta-
łem dwudziestokilkuletniego chłopaka
w kolorowej koszulce. Poczułem się głu-
pio w garniturze. Usłyszałem krótki wy-
kład na temat firmy, przerywany pyta-
niami zamkniętymi. Wykład zakończył
się umówieniem na telefon pod koniec
dnia. Pracy nie dostałem i pozostałem
konsultantem technicznym.
Naganiacz
wywiad Elżbiety Pydy
O
statnia rozmowa, na jakiej byłem,
Jako że do tej pory szukałem zatrudnie-
nia głównie przez Internet, postanowi-
łem sprawdzić ogłoszenia w „Anonsach”.
Znalazłem jedną dość ciekawą ofertę.
Zadzwoniłem. Miła pani sekretarka po-
informowała mnie, że firma poszukuje
osób na trzy stanowiska: pomocnika księ-
gowej, magazyniera oraz przedstawiciela
handlowego. Skuszony pierwszą ofertą,
umówiłem się na rozmowę. Kiedy dotar-
łem na miejsce o wyznaczonej godzinie,
zastałem na miejscu kolejkę około pięt-
nastu osób. Nieco zdziwiony, stanąłem
na końcu ogonka, czekając na swoją kolej.
Długo nie postałem, ponieważ kandydaci
na stanowiska zapraszani byli do gabine-
tu kilkuosobowymi grupami. Wszedłem
z czterema innymi facetami. Niezwy-
kle wygadany i huraoptymistyczny pan
przedstawiciel oznajmił, że dla mężczyzn
jest tylko praca magazyniera i przedsta-
wiciela handlowego. Praca od siódmej
do osiemnastej za 800 zł. Wyszedłem.
dotyczyła pracy w charakterze
osoby odbywającej rozmowy kwalifika-
cyjne z gimnazjalistami i licealistami,
którzy chcą się doszkolić w jakiejś dzie-
dzinie. Szkoła, której miałem być przed-
stawicielem, uczyła wszystkiego – nie było
tam chyba tylko kursu szydełkowania.
Atrakcyjna stawka – 600 zł za zapisanego
ucznia. Przy średniej liczbie pięciu zapi-
sanych osób na miesiąc, jak przekonywał
mnie dyrektor, daje to całkiem niezłą
sumę dla świeżo upieczonego magistra.
Jednak „nie wszystko złoto, co się świe-
ci” – jak mawia ludowe porzekadło; praca
ma charakter mobilny, a więc do uczniów
trzeba dojeżdżać. Na terenie całego woje-
wództwa. Własnym samochodem. Firma
nie zwraca pieniędzy za paliwo i tele-
fon. Podsumowując – jeśli przez pierw-
szy miesiąc czy dwa nie zapiszę nikogo,
nie tylko nie zarobię pieniędzy, ale je stra-
cę na benzynę i telefony. Podziękowałem
i zrezygnowałem.
Z Łukaszem Bednarą
o studiach w Holandii
rozmawia Elżbieta Pyda
Dziennikarz
od śmietników
Tydzień przed końcem umowy dosta-
łem bardzo ciekawą (jak mi się wtedy
wydawało) propozycję. Posada dzienni-
karza w jednym z lubelskich dzienników.
Jak dla mnie – bomba! Przez trzy mie-
siące miałem pracować na tzw. „wier-
szówce” w dziale interwencji, a później
dostać umowę o pracę. Nie przedłuży-
łem umowy z dotychczasowym praco-
dawcą (i tak miałem nie przedłużać – ile
można pracować „na słuchawce”…?)
i poszedłem pracować w gazecie. Na-
ładowany świeżą energią, udałem się
na rozkopaną wtedy ul. Narutowicza,
napisać tekst o korkach i złej organizacji
ruchu podczas robót drogowych. Tekst
napisałem, w redakcji go pozmieniali,
wypaczyli sens i wydrukowali. Zapy-
tałem o jakąkolwiek umowę, choćby
o dzieło – żebym był pewien, że zapłacą
mi za napisane teksty. Nie chcieli dać,
powiedzieli, że za trzy miesiące może
coś dostanę. Na pytanie, czy są jakieś
interwencje do opisania – otrzyma-
łem odpowiedź: „Idź na miasto, może
jakiś śmietnik będzie gdzieś przewró-
cony, to o tym napiszesz”. Poszedłem,
ale do domu i więcej nie wróciłem.
Delft - miasto w zachodniej Holandii
(…) Od końca XVI wieku jeden z głów
-
nych europejskich ośrodków produk
-
cji fajansu, a później porcelany. (…)
Stare Miasto (lokacja 1075) założone
na planie prostokąta z dużym Rynkiem
(Groote Markt), poprzecinane siecią
szerokich kanałów, napełnionych
czystą wodą, okolone starymi topo
-
lami i licznymi starymi domostwami.
(…) W Delft znajduje się jedna z trzech
holenderskich uczelni technicznych,
Technische Universiteit Delft (TU
Delft), licząca ponad 13000 studen
-
tów i ponad 2000 naukowców, w tym
około 200 profesorów. W związku
z tym miasto ma bardzo silną nadre
-
prezentację mężczyzn w wieku produk
-
cyjnym. [Wikipedia, hasło: Delft].
Na „słuchawie”
K
olejne zaproszenie na rozmowę
Konkluzja
otrzymałem z biura pośrednictwa
pracy tymczasowej. Stanowisko: konsul-
tant techniczny w znanej firmie teleko-
munikacyjnej. Pomyślnie przeszedłem
rozmowę w biurze i zostałem skierowa-
ny na drugą, już w przyszłym miejscu
pracy. Tam na dzień dobry zrobiono
mi zdjęcie (na tle białej ściany) do ewen-
tualnego identyfikatora i postawiono
przed trzyosobową komisją zadającą
dziwne pytania, typu: „proszę powie-
dzieć coś o swojej pracy magisterskiej”.
Co ma moja praca magisterska do obsłu-
giwania klientów na „słuchawie”? – tego
nie wiem, ale ostatnio widziałem ogło-
szenie, w którym firma poszukująca osób
do roznoszenia ulotek prosiła o przesła-
nie CV i listu motywacyjnego, więc może
to nie takie dziwne… Ostatecznie, mimo
że byłem średnio zainteresowany i pod-
szedłem do rozmowy „na luzaka”, pracę
dostałem. Podpisałem umowę na miesiąc
(9 zł za godzinę) i rozpocząłem obsługi-
wanie klientów.
Podczas pracy jako konsultant tech-
niczny dostałem jeszcze jedną propo-
zycję – rekrutera w firmie zajmującej
się rekrutacją pracowników fizycznych
do pracy w Czechach. Stanowisko wyda-
wało mi się ciekawe i dość poważne. Po-
jechałem w garniturze. Pod wskazanym
Mimo, że jestem osobą dość cierpliwą
i nadal konsekwentnie szukam pracy,
już dziś myślę o tym, żeby się stąd wy-
nieść. Zrobiłem mały eksperyment, wy-
syłając dokumenty aplikacyjne do War-
szawy na stanowisko rekrutera w jednej
ze znanych firm. Już na drugi dzień za-
dzwoniła do mnie miła pani i przepro-
wadziła rozmowę kwalifikacyjną przez
telefon. W Lublinie na odpowiedź od pra-
codawcy oferującego ambitniejszą pracę
trzeba czekać średnio trzy tygodnie.
Wniosek nasuwa się sam. W tym bied-
nym regionie nie tak łatwo dostać sen-
sowną pracę. Ludzie po studiach huma-
nistycznych z reguły pracują w call center
(głównie w Polskim Centrum Marketin-
gowym – największej tego typu placówce
w Lublinie), lub parają się akwizycją. Zde-
cydowana mniejszość zajmuje bardziej
intratne posady. Ja nadal szukam i mimo
że jestem dość uparty i nie poddaję się ła-
two, to – jeśli przez dłuższy czas nie znaj-
dę sensownego zatrudnienia – zapewne
zrobię to, co robi większość młodych lu-
dzi po studiach – wyjadę z Lublina
Michał Domagalski
latach studiów w Polsce. Będę bro-
nił dyplomu na obu uczelniach. Tutaj
na pierwszym roku robimy różne kursy,
podstawowe i bardziej specjalistyczne,
a na drugim roku piszemy pracę magi-
sterską. Dostajemy stypendium na opła-
tę za studia, mieszkanie i życie, w su-
mie około 13-14 tysięcy euro. Projekt
pracy magisterskiej zlecony jest przez
kogoś z zewnątrz, na przykład przez
firmę albo instytucję rządową. Do-
tyczy on najczęściej jakiejś dziedziny
przemysłu, na przykład ochrony lud-
ności przed powodziami. Holendrzy się
tym interesują, bo duża część ich kraju
jest położona poniżej poziomu morza.
Wracając do pracy magisterskiej; firma
płaci uczelni za projekt i te pieniądze
przeznaczane są na stypendia na przy-
szły rok. Firma jest zadowolona, bo roz-
wiązuje konkretny problem. Uczelnia
też jest zadowolona, bo pozyskuje fun-
dusze; każdy projekt kosztuje około 18
tysięcy euro. Studenci też są zadowoleni
bo robią coś, co ma zastosowanie w ży-
ciu. Poza tym firmy proponują często
studentom pracę. Mi też zapropono-
wali, dzięki temu ominą mnie pierwsze
rozmowy rekrutacyjne. Lepiej przecież
zatrudnić kogoś, kto już przerobił te-
mat, niż szukać nowego pracownika.
Można znaleźć kogoś z dwudziestolet-
nim doświadczeniem, ale tacy ludzie
nie są otwarci na nowe rozwiązania.
Współpraca firm i uczelni to jest strzał
w dziesiątkę, a najbardziej korzystają
studenci.

Jaka jest największa różnica
pomiędzy studiowaniem w Polsce
i za granicą?
- Podstawowa różnica jest taka,
że studenci w Holandii są inaczej trak-
towani przez wykładowców. Chodzimy
razem do baru, każdy do siebie mówi
na „ty”, wszyscy są równi. W naszej
grupie jest taka tradycja, że dwa razy
w roku mamy piknik z wykładowcami
nad jeziorem w Delft. Każdy musi zro-
bić posiłek z własnego kraju, a potem
wybiera się najlepszy. Przeważnie pik-
nik kończy się na drugi dzień.

A jak wyglądają studia na co
dzień?
- Profesor prowadzi wykład i daje li-
stę zadań do wykonania, za które dosta-
je się punkty, a potem ocenę końcową.
Nie trzeba się uczyć gotowych rozwią-
zań. Według mnie to może wpływać
na umiejętność radzenia sobie z różny-
mi sytuacjami. Profesorowie są zawsze
dostępni, dzięki temu my mamy z nimi
dobry kontakt. Jesteśmy też blisko no-
winek z naszej branży. Nasi wykładow-
cy uczestniczą w projektach rządowych.
Nikt nie uczy się tego, co było dwadzie-
ścia lat temu. To, co my robimy na stu-
diach, to jest zastosowanie matematyki.
Być może program licencjacki jest bar-
dziej teoretyczny. Jest coś takiego, jak
cotygodniowe kolokwium, to znaczy
wykład gościnny wykładowcy z in-
nej uczelni. Po kolokwiach chodzimy
na piwo – uczelnia stawia.

A Ty- co ugotowałes?
- Ja robiłem kotlety mielone. Raz za-
jęły trzecie miejsce, a raz drugie. Ludzie
chyba to lubią.
*W powyższym tekście nie opisywałem
wszystkich rozmów kwalifikacyjnych, w jakich
uczestniczyłem, a jedynie te ważniejsze i ciekaw-
sze z mojego punktu widzenia.

Na czym polegają Twoje studia?
-
Ja jestem na dwuletnim programie
magisterskim, wyjechałem po trzech
4
OFENSYWA - marzec 2008
OFENSYWA - marzec 2008
5
>>T
ak
żyjemy
T
ak
żyjemy
<<

Opłaca się pracować w Holandii?
- Pensja minimalna wynosi 1301
euro, ale koszty życia są trochę inne
niż w Polsce. Po naszym kierunku
na początku zarabia się jakieś 1500-
1800 euro. Trudno powiedzieć coś kon-
kretnego o zarobkach - to zależy, gdzie
się pracuje.

Jak was oceniają?
- W trakcie roku, który jest podzie-
lony na cztery kwarty, jest tylko kurs,
czyli wykłady. A potem są egzaminy
i zaliczenia. Skala ocen wynosi od jed-
nego do dziesięciu.
nierowie. Oni zadają trochę inne pyta-
nia niż kadra naukowa. Niektóre rzeczy
wie się tylko z doświadczenia.
Marcin Wysmulski

To jest plus, takie pytania pod-
czas obrony?
- Tak, bo już wcześniej uczysz się tego,
co jest użyteczne, ukierunkowują cię
na najważniejsze zagadnienia już pod-
czas przygotowywania prezentacji. Py-
tania na obronie dotyczą wyłącznie pro-
jektu i z tego wystawiana jest ocena.
Oddzielnie liczy się średnią ze studiów,
która potrzebna jest do wyróżnień, sty-
pendiów i tego typu rzeczy.

Większa skala - oceny bardziej
sprawiedliwe.
- Na pewno daje to większe możliwo-
ści. Lepiej wystawić 7 lub 8 niż 3 albo 4.

A tak minimalnie – ile pieniędzy
trzeba mieć, żeby przeżyć miesiąc w
Holandii?
- My dostajemy co miesiąc 692 euro
stypendium i to wystarcza w zupełno-
ści, oczywiście na podstawowe wydat-
ki. Dziewczyny – wiadomo – wydają
więcej. Ale ze stypendium można na-
wet coś zaoszczędzić.

A egzaminy?
- Są pisemne i ustne, jak w Polsce,
ale wyglądają trochę inaczej. W Pol-
sce egzaminy z matematyki są teore-
tyczne, na przykład trzeba udowodnić
jakieś twierdzenie. W Holandii też
dostaje się jakieś zadania, czasem defi-
nicje, ale nie dowodzi się tego, co ktoś
już udowodnił wcześniej. Egzaminy
ustne zdaje się głównie z przedmiotów
specjalizacyjnych. Robimy projekty,

Zamierzasz kontynuować naukę
w Holandii po studiach?
- Zastanawiam się nad doktoratem.
W poprzednim roku na naszym progra-
mie stypendialnym było dwanaście osób,
a dziewięć z nich zostało na doktoracie.
W Holandii doktoraty – tak jak studia –
są bardziej „praktyczne” niż w Polsce. Mój
kolega skończył tu studia rok temu
i dostał kilka ofert projektów na dok-
torat. Wybrał bank, który zapłaci
za cztery lata jego studiów i za utrzy-
manie, w sumie około 260 tysięcy
euro. Oczywiście, dostaje też pensję
(około 1300- 1400 euro miesięcznie) i
jest pracownikiem naukowym, a więc
publikuje, jeździ na konferencje itp.
Po doktoracie są większe możliwości
pracy, chociaż nie ma dużej różnicy
w wynagrodzeniu; może około 500
euro, zależy od firmy.

A można dorobić studiując?
- Tak, ja na przykład pracuję na uczel-
ni. Uczę studentów młodszych lat me-
tod numerycznych. Nie prowadzę zajęć,
ale pomagam im w laboratorium
jako asystent.
areszcie. Po pięciu latach nauki mam to, na co tak ciężko pra
-
cowałem przez cały ten czas - dyplom. Udało się ze studiami;
teraz muszę szukać pracy. Nie jest to proste zadanie, bo - jak
się okazuje - żeby dostać dobre stanowisko, trzeba być najle
-
piej tuż przed trzydziestką, mieć pięcioletnie doświadczenie na odpowiednim
stanowisku i, oczywiście, wyższe wykształcenie. Wymagania - moim skrom
-
nym zdaniem - chore. Pozostaje praca w barze, na budowie, w magazynie
lub akwizycja. Szczyt ambicji absolwenta. Oczywiście, jest też drugie wyjście
- wyjazd za granicę. Ja mam pomysł na Anglię.

A poza uczelnią – jest czas na
dodatkowa pracę?
- Raczej nie. Na pierwszym roku
zajęcia są pięć dni w tygodniu.
Nie ma ćwiczeń, są tylko wykłady,
bez obowiązku chodzenia, więc
czasem jest ciężko z motywacją.
Łapię za telefon i piszę smsa do znajo-
mego, który od kilku miesięcy jest w Lon-
dynie. Pytam tylko, kiedy będzie w Pol-
sce, bo chcę z nim porozmawiać o moim
wyjeździe. Po jakimś czasie dostaję wia-
domość, że przyjeżdża na Boże Naro-
dzenie, co daje mi dokładnie dwa tygo-
dnie na przygotowanie się do rozmowy.
się „misiem” w paszporcie, co automa-
tycznie zamyka drogę emigracji na trzy
miesiące. Nieprzypadkowo wybieram
luty; jeżeli nie wjadę, to w maju uda
mi się na pewno, ponieważ nie będzie
już odprawy. W przypadku niepowo-
dzenia poniosę koszty powrotu. Filip
pożyczył mi 200 funtów. Oddam mu,
jak przyjadę do Londynu i coś zarobię.
niezbędne przybory toaletowe i ręcz-
nik. Wyglądam jak typowy turysta, ja-
dący zwiedzać i robić zdjęcia (aparat też
wziąłem). Nie mogę mieć ze sobą wiel-
kich walizek, bo będę niewiarygodny.

Jak sobie poradziłeś z barie-
ra językową tuż po przyjeździe?
- Nie ma takiej bariery. Każdy
jest z innego kraju, więc każdy jest w tej
samej sytuacji. Ludzie są wyrozumiali.
Po dwóch – trzech tygodniach zaczy-
nasz mówić po angielsku, bo musisz.
Język to jest naprawdę najmniejszy pro-
blem. Ja uczyłem się angielskiego tylko
kilka lat w szkole. Nikt nie jest po szko-
le przygotowany na dobrą konwersację.
Nauczyciele są wyrozumiali, traktują
studenta na równi ze sobą. Zresztą –
angielski tam jest inny niż na wyspach,
to jest tzw. Academic English; trochę
uproszczony, międzynarodowy. Mówi
się na to „second English”.
Autobus jest prawie pełny. To dobrze,
bo nie będziemy musieli się często za-
trzymywać. Podróżowanie autobusem
strasznie męczy. Już po godzinie jaz-
dy mam skurcze w nogach, ale jakoś
wytrzymam. Przekraczamy granicę
z Niemcami i już po chwili „płynie-
my” po autostradzie. Przeżywam szok.
Pierwszy raz w swoim życiu jestem poza
granicami Polski. Różnicę widać gołym
okiem. Daleko nam jeszcze do Europy.
które musimy później obronić. Egzamin
to jest dyskusja, a właściwie rozmowa
z prowadzącym. Nigdy nie stresowałem
się na takim egzaminie. Po pierwsze
dlatego, że nie czuje się takiego dużego
dystansu do wykładowcy jak w Polsce,
oni się zachowują inaczej. Jeden z nich
zapytał się mnie ostatnio na egzaminie,
czy chcę mandarynkę. To jest inna me-
toda nauczania i wystawiania oceny; je-
steś bliżej tego, co robią pracownicy na-
ukowi. Przykładowo: prowadzący daje
problem do omówienia, musisz napisać
z tego raport i zaprezentować go przed
ludźmi z wydziału. To umożliwia naby-
wanie pewności siebie; moim zdaniem
uczy tego, co potem w życiu trzeba bę-
dzie zrobić jeszcze nie raz.

Co by się musiało stać, żebyś wró-
cił po studiach do Polski?
- Chciałbym mieć taką propozy-
cję, żeby móc żyć na poziomie takim,
jak w Holandii. W tej chwili w Polsce
jest za duża różnica w wydatkach i za-
robkach. I chciałbym robić to, co lubię,
nawet jeśli miałyby to być mniejsze pie-
niądze. Teraz jest walka o absolwentów
kierunków technicznych. W Holandii
za tą samą pracę dostanę trzy razy wyż-
sze wynagrodzenie. Poza tym Holendrzy
to taki naród, który jest otwarty i przy-
jazny. U nas w autobusie i na ulicy widać
inne twarze, ludzie mają w oczach za-
wiść, zazdrość. U nas pewnie też będzie
jak Holandii, ale za jakieś trzydzieści lat.
Mijają dwa tygodnie. Jest piątek,
po osiemnastej, nic się nie dzieje. Nikt
się o mnie nie upominał, żaden poten-
cjalny pracodawca nie dzwonił, żeby
spytać, czy nie mam ochoty przyjść
na rozmowę kwalifikacyjną. Rok się
kończy, może dlatego nie potrzeba no-
wych pracowników. (
Sygnał domofonu
).
To Filip, przyjechał na święta i - zgodnie
z obietnicą - przyszedł porozmawiać.
Święta mijają szybko i - jak zwykle
- nie są rewelacyjne. Potem sylwester,
a kilka dni później pożegnanie Filipa,
którego za dwa miesiące zobaczę na Vic-
toria Station w Londynie. Ostatnia wy-
miana zapewnień, że się uda. Pojechał;
mam teraz dwa miesiące na przygotowa-
nia do wyjazdu. Muszę zrobić minimal-
ne zakupy: bilet i kilka niezbędnych rze-
czy; przecież oficjalnie nie wyjeżdżam
do pracy, tylko do znajomego, bo mam
dwutygodniową przerwę na studiach.
Taka bajka musi być dopracowana per-
fekcyjnie. Oczywiście, musi też być opo-
wiedziana po angielsku.
Rano dojeżdżamy do Calais i czeka-
my na prom do Dover, trochę to trwa.
Wjeżdżamy na prom. Podróż mija
przyjemnie, chociaż na początku ba-
łem się, że będę miał chorobę morską.
Na szczęście nic się nie dzieje. Widzę
już białe klify Dover. Czas zejść do au-
tobusu; niesamowite, za kilka minut
będę na odprawie granicznej.
Ustalamy, że pojadę w lutym. Trzy
miesiące przed wstąpieniem naszego
kraju do Unii Europejskiej. Najlep-
szym środkiem transportu jest autobus
i, oczywiście, muszę jechać przez Ca-
lais. Nie jest to komfortowe, ale jeżeli
nie wpuszczą mnie na terytorium Wiel-
kiej Brytanii, to cofną mnie do Francji,
skąd można następnego dnia spróbo-
wać jeszcze raz. Jednak odmowa prze-
kroczenia granicy najczęściej kończy

A słownictwo specjalistyczne?
- To jest tak: na początku siedzisz
na wykładzie i zastanawiasz się: „co
on mówi?”, ale potem notujesz, spraw-
dzasz w domu i wszystko staje się jasne.
W matematyce to jest łatwe, bo tak na-
prawdę nie ma dużo tych pojęć.

Jak wygląda obrona pracy magi-
sterskiej?
- Pisze się prezentację i ustala termin
obrony. W komisji są osoby z firmy,
która zleciła projekt, najczęściej inży-

Dużo ludzi zostaje po studiach
w Holandii?
- Na dwadzieścia pięć osób od 2001
roku tylko dwie wróciły do Polski. Jed-
Dwa miesiące minęły. Kupiłem bilet,
załatwiłem swoje sprawy i odliczam
już dni do wyjazdu. W plecak spako-
wane mam spodnie, bluzę, trzy pary
skarpetek i dwie pary bokserek oraz
Stoję w kolejce do odprawy. Bagaże
zostały w autobusie, taka jest procedura.
Nastawiam się pozytywnie na rozmowę
dokończenie na str. 19 >>
6
OFENSYWA - marzec 2008
OFENSYWA - marzec 2008
7
>>T
ak
żyjemy
T
ak
żyjemy
<<
z celnikiem. Przyszła moja kolej, pod-
chodzę do blatu i podaję paszport. Zada-
ją mi kilka podstawowych pytań. Celnik
jest zadowolony, że nie będzie potrzebny
tłumacz i z lekkim uśmiechem pyta, jaki
jest cel mojej podróży. Zgodnie z tym,
co ustaliłem z Filipem, opowiadam całą
bajkę. Po kilku minutach słyszę wreszcie
„Witamy w Wielkiej Brytanii” i dostaję
upragnioną pieczątkę.
autobusie zrobiło się luź-
dwa dni. Jest to tak zwana „demolka”-
w środku budynku burzy się wszystkie
ścianki działowe, wycina rury, likwi-
duje krany, drzwi, futryny - wnętrze
budynku ma wyglądać jak wielka hala.
Oczywiście zgadzam się bez zastano-
wienia. Wiem, że będzie ciężko, ale kto
powiedział, że w Anglii ma być lekko?
zakolegował się z Tomkiem, a Robert
już z nami nie pracuje. Czuję, jakbym
to tylko ja pracował. Przychodzę do pra-
cy na ósmą, dzień zaczynam od kawy,
potem chwila rozmowy, planujemy dzień
i bierzemy się za robotę. Po kilkunastu
minutach moi współpracownicy zaczy-
nają rozmawiać o tym, co robili wczoraj,
co będą robić jutro, co jedli na śniada-
nie, jaki oglądali ostatnio film i bardzo
dobrze się przy tym bawią. Jak tylko
się odzywam, zaraz Tomek się wydzie-
ra, że jest co robić, a pogadać, to sobie
możemy po pracy. Zaciskam zęby, żeby
czegoś nie palnąć i biorę się do swoich
zajęć. Nie mam zamiaru wysłuchiwać,
że to dzięki niemu mam pracę i że gdyby
nie on, to pewnie dalej bym szukał.
ko oszczędzanie. Wypłata tym razem
jest większa, a to dlatego, że w końcu
szef oddaje nam zaległe pieniądze, te
sprzed dwóch tygodni.
to Michał, poza tym on już nie jest w An-
glii, rano miał wracać do Polski, a po dro-
dze odwiedzić jeszcze kolegę w Amster-
damie. Ładnie! Mieszkaliśmy z kolesiem,
który nie dość, że był złodziejem, to jesz-
cze robił nas od samego początku w ba-
lona. Darek nie daje za wygraną; straszy,
że zgłosi kradzież na policję i zatrzymają
Łukasza - Michała na granicy. Udaje mu
się wyciągnąć adres. Jeszcze chwilę się od-
graża, że ktoś w Polsce zgłosi się po pienią-
dze, a jak nie, to zabierze równowartość
w sprzęcie. Chwila zastanowienia, co da-
lej. Idziemy zatopić całą sytuację w piwie,
nie ma sensu płakać nad rozlanym mle-
kiem. Stało się i już się nie odstanie.
Jednak da się pracować na dwie zmiany.
Cały tydzień mam zajęty, z weekendem
włącznie. Okazało się, że managerowie
obu pubów dobrze się znają i nie będzie
problemu. Fajnie, tylko teraz potrzebuję
nowego lokum. Nie mam zamiaru dłużej
mieszkać w dotychczasowym miejscu,
ani tym bardziej z rodakami. Dobrze od-
najduję się w pubie, chyba jestem stwo-
rzony do tej pracy. Momentalnie zała-
pałem co i jak, ogólnie rewelacja. Jestem
z siebie dumny. Ale bańka mydlana szyb-
ko pęka; z jednego pubu mnie wywala-
ją, bo na mecz Anglia – Portugalia wy-
bieram pracę w drugim. Mój wybór był
oczywisty – więcej płacili za godzinę.
W następny piątek dostajemy pienią-
dze. Szef bierze nas po pracy na małe
piwo, bo chce coś omówić. Okazuje się,
że od poniedziałku idziemy na wykoń-
czenie domu w środku i na zewnątrz.
To zupełnie coś innego niż do tej pory
i mamy na to dwa tygodnie.
Na „demolce” pracujemy we czwórkę:
ja, Arek, Tomek - tak zwany brygadzi-
sta (a tylko dlatego pełni taką funkcję,
bo to on znalazł zleceniodawcę) i Ro-
bert. Nie znam ich, ale podobno Robert
to jakiś znajomy Tomka, zresztą mało
mnie to interesuje. Nie jestem tu, żeby
nawiązywać nowe znajomości; chcę tyl-
ko zarobić i wrócić do kraju.
no; okazuje się, że na gra-
nicy zatrzymano aż dwa-
dzieścia osiem osób. Zajmuję dwa miejsca
i siadam przy oknie; podziwiam krajobraz
południowo-wschodniej Anglii. Wysy-
łam smsa do Filipa, że wjechałem i jestem
w drodze do Londynu. Odpisuje, że mam
poczekać na stacji, bo nie może się wcze-
śniej wyrwać z pracy.
W sobotę po pracy wracam prosto
do domu. Podobno kolega Łukasz się wy-
prowadził. No cóż, jego sprawa. Stoimy
tak chwilę i zastanawiamy się nad wie-
czorem. Może dać sobie odrobinę luzu
i wypić po kilka piw? Czekamy na Krzyś-
ka, nie ma sensu zostawiać go samego,
tym bardziej, że chłopak wydaje się być
normalny. Krzysiek zgadza się bez prob-
lemów; w końcu człowiek się rozluźni,
Rano postanawiam, że się wyprowa-
dzę. Jadę się spotkać z Filipem, muszę
mu przecież jakoś wyjaśnić dlaczego
nie oddam mu pieniędzy. Cała sytuacja
została całkiem pozytywnie przyjęta,
jednak dostałem nowy termin spłaty
długu. Cóż, nie mam wyjścia, będę od-
kładał. Ciągle mam przecież pracę, dwa
tygodnie i po sprawie.
Jak zwykle przed pracą oglądam TV.
W madryckim metrze wybuchło dziesięć
z trzynastu bomb. Szok! Pewnie dzisiaj
nie będę miał ruchu. Okazuje się, że Angli-
cy strasznie się boją, bo skoro Hiszpania,
która jest krajem mało znaczącym w wal-
ce z terroryzmem, mogła stać się ofiarą
ataku terrorystycznego, to tym bardziej
Wyspy Brytyjskie. Anglicy są przerażeni,
na ulicach pojawiło się pięć razy więcej
patroli policji, w metrze zaczęli sprawdzać
bagaże o większych gabarytach, ogólnie
zapanował totalny chaos. Stało się to do-
kładnie pół roku po zamachu na World
Trade Center w Nowym Jorku.
Tydzień minął strasznie szybko, może
dlatego, że od rana do wieczora byłem
zajęty pracą. W sobotę pracuję trochę
krócej. Zaraz po pracy mam dostać
swoje pierwsze pieniądze. Cieszę się jak
dziecko; już zaplanowałem, że kupię so-
bie buty, bo te z Polski już mi się całkiem
rozpadły. Zostaję jednak szybko sprowa-
dzony na ziemię - dostaję połowę tego,
co powinienem. Kiedy pytam, kiedy do-
stanę resztę, dostaję odpowiedź, że na ty-
godniu, bo chwilowo nie ma takiej go-
tówki, ale w poniedziałek, najpóźniej we
wtorek dostaniemy resztę. Cóż, nie ma
wyjścia, przecież nie zgłoszę się na poli-
cję, bo jestem tu „turystycznie”.
Poniedziałek minął, wtorek też,
w końcu przyszła kolejna sobota i kolej-
na wypłata, tym razem cała - to znaczy
cała za ten tydzień, zaległe pieniądze
Victoria Coach Stadion wita mnie
dość chłodno. Wieje zimny wiatr i pada
drobny deszcz - typowo angielska po-
goda. Biorę plecak i siadam na ławce.
Czekam, po godzinie przychodzi Filip.
Jedziemy do domu się zainstalować.
Myliłem się, pracę miałem jeszcze
przez dwa dni. Okazało się, że mój
brygadzista stwierdził, że do wykoń-
czenia domu się nie nadaję i lenia mu
nie potrzeba. Trudno, i tak nie mia-
łem zamiaru z nimi pracować, draż-
nili mnie. Poradzę sobie, tym razem
poszukam pracy w pubach i restaura-
cjach. Nie chce mi się zdzierać na bu-
dowie, szkoda zdrowia i czasu. Pienią-
dze można zarabiać nie tylko tyrając
jak przysłowiowy wół. Poza tym muszę
oderwać się od Polaków. Zaczynam od-
nosić wrażenie, że trzymanie się z ro-
dakami to nie jest dobry pomysł.
Jestem tu już od ponad tygodnia.
Wszystko ładnie, tylko nie ma pracy.
Niczego nie mogę znaleźć, mimo wysił-
ków i chodzenia od budowy do budowy.
Chyba czas uruchomić znajomości. Wy-
konuję telefon do kuzyna; mam nadzieję,
że chociaż na kilka dni będzie w stanie
mnie gdzieś zaczepić. Okazuje się, że tak,
ma dwudniową pracę, trzeba wyrównać
ogród u pewnej rodziny. Potrzebuje trzech
osób, dwie już ma, więc bez zastanowienia
deklaruję swoje zainteresowanie.
Po tygodniu nie ma już śladu po chaosie,
Życie wróciło do normy. Nie zauważam
już tylu patroli, jednak strach się czuje w po-
wietrzu. Strach jest silniejszy niż rzeczywi-
stość, która wydawała się bezpieczna.
Wyrobiłem sobie już opinię na temat
moich współpracowników. Arek jest su-
mienny, jak trzeba, to pracuje, ale jak mu
się nie powie co ma robić, to będzie chodził
i „ściemniał”. Może to robić nawet cały
dzień. Robert nie nadaje się do niczego,
nawet jak mu się cokolwiek każe nie radzi
sobie, ciągle narzeka: boli go ręka, noga,
głowa, rozciął sobie palec, uderzył się
młotkiem, cegła mu spadła na nogę i tym
podobne historie. Tomek jest najstarszy,
przed czterdziestką, ma żonę i dwoje
dzieci. Mówi, że planuje ich tu ściągnąć
na wakacje. Poza tym jest zarozumiały
i wydaje mu się, że skoro on znalazł zle-
cenie, to każdy z nas ma u niego dług
wdzięczności. Udaje, że zna język, a tak
naprawdę, to o angielskim nie ma zielone-
go pojęcia - zna kilkanaście słówek, któ-
rych nauczył się z amerykańskich filmów.
Nauczył się też na pamięć kilka technicz-
nych zwrotów i udaje geniusza.
dalej były obiecane. Pomyślałem:
cóż,
najważniejsze, że jest cała tygodniówka,
może się w końcu doczekam, bo prze-
cież płaci
. Jadę po południu na zakupy,
po buty i koszulkę. Pozwalam sobie na-
wet na piwko w pubie.
a nie tylko praca i praca. Wracam do po-
koju, jem obiad i z bólem serca stwierdzam,
że muszę wziąć część odłożonych pienię-
dzy na wieczorną składkę. Ale pieniędzy
nie ma! Nie ma też aparatu, discman’a
i płyt. Szok! Ktoś mnie obrobił, cała moja
praca poszła w cholerę. Idę do Krzyśka;
w pokoiku wszystko wywalone na podło-
gę. Szukamy u mojego kuzyna Darka - on
nie ma konsoli do gier. No, to po imprezie.
Trzeba się zastanowić, co dalej, przecież
pieniądze nie wyszły same, tylko z Łuka-
szem. To oczywiste, nikt nie znika ot tak,
z dnia na dzień. Krzysiek mówi, że Łukasz
nie poszedł do pracy, bo twierdził, że źle
się czuje. Próbujemy się do niego dodzwo-
nić, ale ma wyłączony telefon. Krzysiek
przypomniał sobie, ze ostatnio Łukasz po-
życzał od niego telefon, bo chciał zadzwo-
nić do domu. Szukamy numeru. Jest! Da-
rek dzwoni, odebrała jakaś kobieta. Mówi,
że nie ma syna Łukasza. Jak to nie? A ten,
co pojechał do Anglii? To nie Łukasz,
W pubie pracuje mi się bardzo fajnie.
Ludzie są życzliwi i bardzo przyjem-
ni; nie interesuje ich to, skąd pochodzę
i co robiłem wcześniej. Jak tylko dowia-
dują się, że jestem z Polski, to zaraz pytają
się, czy u nas w kraju to zima jest strasz-
na i czy niedźwiedzie biegają po ulicach.
Oczywiście podchodzę do tego z przy-
mrużeniem oka; ważne, że jest wesoło
i nikt nie traktuje mnie jak trędowatego.
Praca do lekkich, łatwych i przy-
jemnych nie należy, ale najważniejsze,
że zarobię trochę funtów. Pracuję z Po-
lakiem i Czechem, obaj są starsi ode
mnie, chociaż Czech chyba niewiele.
Jak się potem dowiaduję, pochodzi
z Pragi, dwa lata temu skończył stu-
dia, pracował nawet jako informatyk,
ale gdy nadarzyła się okazja wyjazdu,
od razu skorzystał.
Przez dwa dni nie robię niczego poza
szukaniem pracy. W końcu szczęście
się do mnie uśmiecha - znalazłem dwa
miejsca, gdzie mogę się zaczepić. Muszę
teraz wybrać, chyba że będzie możli-
wość robienia na dwa fronty.
W domu kuzyn mówi, że do pokoju
obok, wprowadziło się dwóch nowych.
Oczywiście, są to nasi rodacy. Krzysiek
i Łukasz, obydwaj po dwudziestce, pra-
cują na myjni samochodowej. Pierwszy
przyjechał do Anglii, bo nie chciał pła-
cić alimentów; drugi - bo go ściga woj-
sko, a on nie ma ambicji iść na studia
i twierdzi, że żaden papier nie jest mu
do szczęścia potrzebny.
inęły dwa miesiące. Jest mały problem - nie mogę znaleźć nowe
-
go mieszkania. Pieniądze oddałem, ale muszę szukać nowej pracy.
W pubie ma być remont, co oznacza pół roku przerwy. Nie ma sen
-
su, szkoda czasu, szkoda zdrowia, chyba się poddaję. Saksy nie są dla mnie. Trze
-
ba wracać do kraju i szukać pracy w swoim zawodzie, a jeżeli się nie uda, to brać
cokolwiek innego. Nie sprawdzam się za granicą.
Dwudniowa praca przyniosła efekty
w postaci 90 funtów i odcisków na rę-
kach, ale czego można się spodziewać
zaraz po przyjeździe? Większość pol-
skich emigrantów zaczyna na budowie.
Kiedy wracam do domu, spotykam mo-
jego kuzyna. Pada propozycja: od przy-
szłego tygodnia jest praca na dłużej niż
Mija kolejny tydzień. Znowu sobo-
ta i znowu pieniążki. Jeszcze tydzień
i będę mógł oddać Filipowi dług, który
zaciągnąłem przed wyjazdem. Jak będę
go miał z głowy, to zostanie mi tyl-
Krótko mówiąc - szkoda życia
Ogólna atmosfera w pracy jest kiepska,
robią się jakieś podziały, Arek strasznie
Marcin Wysmulski
8
OFENSYWA - marzec 2008
OFENSYWA - marzec 2008
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anio102.xlx.pl